Przekręcam
leciutko głowę w lewą stronę i widzę moją mamę wpatrzoną w okno. To niebo jest
już kanadyjskie. Czuję to. Zaraz przecież będziemy lądować. Jestem jednak
trochę niespokojna. I wcale nie mam na myśli tego, że boję się latać
samolotami. Bardziej obawiam się tego co będzie, kiedy wreszcie postawię swoje
stopy na lotnisku. Jednak zdaniem mamy przeprowadzka to najlepsze wyjście
patrząc na naszą aktualną sytuacje. Nie wyobraża sobie bowiem nadal mieszkać w
Londynie, kiedy każdy najmniejszy szczegół tego miasta przypomina jej o moim
ojcu. Poza tym odkąd dziadkowie przenieśli się do Europy ich dom w Stratford
stoi całkowicie pusty. Przyda mu się trochę życia, chociaż my teraz nie bardzo
należymy do grona osób, które mogą ten dom wypełnić czymś takim. Jesteśmy
trochę jak chodzące zombie. Niby normalnie wykonujemy wszystkie nasze
obowiązki, jednak robimy to bardziej mechanicznie i z przyzwyczajenia niż z
jakichkolwiek chęci. Zwłaszcza mama, która bez tabletek pewnie nie wstałaby
nawet z łóżka. Ja przynajmniej robię to już samodzielnie.
Wrzucam
ostatnią z walizek na tylne siedzenie taksówki i sadowię się tuż przy niej.
Mama zajmuje miejsce obok kierowcy. Nikt ze sobą nie rozmawia. Jedynie
taksówkarz cichuteńko nuci pod nosem jakąś piosenkę. Nawet nie włączył radia.
Zachowuje siĘ trochę jakby i on słyszał o naszej tragedii i nie wiedział czy w
tej sytuacji wypada podjąć jakikolwiek temat. Kiedy w końcu jego głos przerywa
ciszę ja aż podskakuje na siedzeniu.
-
Jesteśmy na miejscu - mówi i parkuje na podjeździe - Pomóc panią z bagażami? -
pyta uprzejmym tonem. Nie brzmi to jak z obowiązku, ale naprawdę z czystych
chęci.
-
Nie, dziękuję. Poradzimy sobie. Nie mamy tego aż tak dużo - mama posyła mu dość
krzywy uśmiech pośpiesznie wyciągając przy tym pieniądze ze swojego portfela.
Chwile po tym siedzę już w pokoju, który należał do niej, kiedy była jeszcze
nastolatką. Wpatruję się w jego bladoróżowe ściany zastanawiając się na jaki
kolor mam ochotę je przemalować. To dziwne, ale w tym momencie wydaje się to
moim największym problemem. Przekraczając próg domu nagle wszystkie moje
zmartwienia odeszły. Nie wiem jak to możliwe, ale czuję się tak jakby zostały
one setki kilometrów za mną. Teraz w głowie mam jedynie to, że nienawidzę różu.
*
Promienie
słońca wpadają do pokoju przez niezasłonięte okna i rozświetlają tym samym całe
pomieszczenie. Jednak to nie one są powodem mojej tak wczesnej pobudki. Ze snów
wyrwał mnie powtarzający się co kilka sekund krótki, lecz bardzo denerwujący
dźwięk. Nie potrafię jednak go zidentyfikować. Dopiero kiedy słyszę go po raz
trzeci orientuję się, że jest to dzwonek do drzwi. Wciąż zaspana przekręcam się
na brzuch i przykrywał głowę poduszką. Leżę tak z nadzieją, że ten
niespodziewany i nieproszony gość zrezygnuje z odwiedzin i zniknie równie
szybko jak się pojawił. Niestety prawdopodobnie za cel obrał sobie, że mimo
wszystko zmusi mnie do wstania z łóżka i kiedy słyszę dzwonek po raz dziesiąty z
rzędu poddaję się. Schodzę na dół i chcąc jak najszybciej pozbyć się intruza z
grymasem na twarzy otwieram mu drzwi.
-
Cześć - mówi przyglądając mi się dość uważnie. Nie uśmiecha się. Jego twarz nie
wyraża żadnych emocji poza skupieniem, a jego wzrok przeszywa mnie w taki
sposób, że mam wrażenie, że ma dostęp do moich myśli. Przeraża mnie to, ale staram
się zachować spokój tłumacząc sobie to wszystko swoją zbyt bujną wyobraźnią.
Wciąż nie znam jednak celu wizyty tegoż nieznajomego.
-
W czym mogę Ci pomóc? - pytam starając się by nie drżał mi głos. Przede mną
stoi posiadacz najbardziej przenikliwego spojrzenia na świecie. Jest to dobrze
zbudowany chłopak mający taką ilość tatuaży, że nie jestem w stanie ich zliczyć.
Nie wiem dlaczego, ale budzi we mnie strach chociaż muszę przyznać, że jest on
niesamowicie przystojny. Jednak z racji tego, że nie podoba mi się to jakie
uczucia we mnie wzbudza to mam ochotę jak najszybciej zamknąć drzwi.
-
Słyszałem, że niedawno wprowadziliście się tu - mówi przywracając mnie tym
samym do rzeczywistości.
-
Tak - odpowiadam po chwili. Czuję się trochę zmieszana całą tą sytuacją -
Właściwie to dopiero wczoraj - dodaję. Chłopak wciąż przygląda mi się bardzo
uważnie. Czuję, że moje policzki zaczynają płonąć i nie mam pojęcia dlaczego.
Próbuję więc zakryć je włosami.
-
Przyszedłem się przywitać. To taka tradycja - chłopak wyjaśnia mi cel swojej
wizyty.
-
To chyba powinieneś przynieść coś ze sobą, a nie masz nawet ciasta - mówię
zanim zdążę ugryźć się w język. W moich myślach to zdanie brzmiało mniej
idiotycznie. Ku mojemu zaskoczeniu udało mi się chyba go trochę rozbawić, bo po
chwili pierwszy raz widzę jego uśmiech.
- Justin - chłopak nagle wyciąga w moją stronę
dłoń. Otwieram usta by również się przedstawić, ale on natychmiast mnie
uprzedza - Jessica. Tak wiem - delikatnie się uśmiecha - Jesteś bardzo podobna
do swojej babci - dodaje po chwili.
-
Dziękuję - mówię chociaż nie wiem czy komplementem jest porównanie mnie do
staruszki. Bardziej jednak zastanawia mnie skąd może pamiętać jak wyglądała.
Przecież wyprowadziła się stąd naprawdę wiele lat temu. Nawet jeśli chłopak
mieszka tu od zawsze to oboje byliśmy bardzo mali, kiedy ja tu przyjeżdżałam.
Nie może więc pamiętać mojej babci, ani znać mojego imienia. Wszystko to
naprawdę mnie przeraża.
-
Mieszkam naprzeciwko - mówi jakby przed chwilą czytał w moich myślach - Mogę
wejść? - pyta patrząc w przestrzeń za moimi plecami. Jednak zaraz z powrotem
kieruje wzrok na mnie. Nie wiem czy oszalałam czy to przez to spojrzenie,
którym mnie obdarzył, ale odsuwam się i gestem zapraszam chłopaka do środka. Staram
się ignorować myśli, które mówią mi jak bardzo bezmyślnie postępuje. Przecież
możliwe jest, że on po prostu chce sprawdzić jakie cenne rzeczy mamy w domu
tylko potem by później nas z nich okraść. Nigdy nic nie wiadomo, a przecież
widzę go po raz pierwszy w życiu. Justin jednak sprawia wrażenie jakby nie był
pierwszy raz w tym domu. Bez problemu odnajduje drogę do kuchni i zajmuje
miejsce przy długim stole. Ja natomiast nie wiem jak mam się zachować. Staję
przy blacie, lekko się o niego opierając nie wiedząc nawet gdzie podziać wzrok.
Czuję się bardzo skrępowana. Jestem bowiem w samej koszulce, która ledwo
zakrywa mi pośladki. Do tego mam roztrzepane włosy i zero makijażu. Czuję się
wręcz naga. Wcale mi to nie pomaga w nawiązywaniu nowej znajomości.
-
Twoja mama będzie dopiero za kilka godzin. Chyba nie ma sensu, żebym na nią
czekał - mówi znowu wzbudzając we mnie
pewien rodzaj strachu. Skąd on to wie? Tym razem jednak szybko mi to wyjaśnia i
macha liścikiem, który mama zostawiła rano na stole. Z ulgą wypuszczam
powietrze co nie umknęło uwadze mojego gościa.
-
Wyglądasz jakbyś była zdenerwowana - mówi - albo raczej śmiertelnie przerażona
- poprawia się. Mam ochotę natychmiast zaprzeczyć, ale jedyne na co mnie stać
to pokręcenie głową. Wygląda to tak żałośnie, że natychmiast robię się
czerwona. Mam już dość tej wizyty, ale zanim zdążę to powiedzieć Justin sam
wstaje od stołu i kieruje się do wyjścia - Miło było cię zobaczyć - rzuca na
pożegnanie.
Zanim ruszam się z kuchni mija kilka minut.
Mam problem z nawiązaniem kontaktu ze swoimi kończynami. Mam wrażenie, że
przyrosły one do podłogi i nie ma szans na to, żeby udało mi się wrócić do
pokoju. W końcu jednak odzyskuję nad nimi władzę.
Przez
resztę dnia nie dzieje się nie szczególnego. Próbując nie myśleć o tym dziwnym
najściu skupiam swoją uwagę na telewizji i nie odrywam się od niej aż do
powrotu mamy. Jej obecność sprawia, że czuję się jakoś bardziej bezpieczna. Idę
więc za nią do kuchni i pomagam rozpakować zakupy.
-
Mieliśmy dziś gościa - mówię jakby od niechcenia jednak sama myśl o chłopaku wywołuje
w moim brzuchu dziwne szaleństwo.
-
Kogo? - mama podnosi wzrok znad torby przepełnionej jedzeniem.
-
Jakiś Justin - wzruszam ramionami - Chyba znał babcię. Mieszka naprzeciwko -
dodaję.
-
Naprzeciwko? - pyta nie przerywając pakowania do szafki jakichś puszek -
Musiało ci się coś pomylić. Widziałaś ten dom? Od lat nikt tam już nie mieszka.
-
Och, musiałam w takim razie źle usłyszeć. Może powiedział niedaleko.
-
Pewnie tak - ucina tym rozmowę. Ja jestem jednak pewna, że usłyszałam dobrze. A
więc pięknie. Już pierwszego dnia wpuściłam do domu złodzieja!
*
Czuję,
że tej nocy nie zasnę. Leżę w łóżku od ponad trzech godzin, a oczy nawet mi się
nie zamykają. Przeraża mnie to, bo mam wrażenie, że wracam do stanu sprzed
kilku miesięcy, kiedy to nie mogłam usnąć bez tabletek. Zaledwie tydzień temu
lekarz pozwolił odstawić mi już wszystkie pigułki jakie przyjmowałam. Przestano
sztucznie podtrzymywać mi dobry nastrój i wymazywać ciągle powracające myśli o
śmierci ojca. Uznano, że jestem już wystarczająco silna, by zmierzyć się z
rzeczywistością. Ale czy na pewno? Ostatniej nocy budziłam się trzy razy. I to
z krzykiem. Teraz tak naprawdę to boję się zasnąć. Postanawiam więc wywietrzyć
sobie pokój. Może chłodne nocne powietrze troszeczkę mnie ożywi. Przesuwam więc
ciężkie zasłony, ale zamiast otworzyć okno za strachem odskakuję do tyłu. Mam
wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Mam ochotę zacząć krzyczeć
jednak nie mogę wykrztusić z siebie ani słowa. Stoję więc bez ruchu i obserwuję
jak chłopak który dziś rano złożył nam wizytę przeskakuje przez bramkę i
powolnym krokiem zbliża się do naszych drzwi...